top of page

"Chcę mówić swoim głosem" - wywiad z Tomaszem Organkiem

Muzyka jest dla niego kontekstem do tego, co ma do powiedzenia, a koncerty prowadzi tak, by odzwierciedlały życie człowieka. „”Opłaca się” i ”artysta” - to nie idzie w parze. Ale nawet jeżeli się nie opłaca być artystą, to warto za wszelką cenę”. O muzyce i słowie, o drodze, jaką do przebycia ma artysta i o mówieniu własnym głosem – rozmowa z Tomaszem Organkiem.



Daria Izworska: Grasz, tworzysz, jesteś pisarzem i poetą. Tomasz Organek: No, no. Już się tak nie zapędzajmy. Mówisz, że "najlepiej umiesz robić to, co niepotrzebne". Co więc znaczy być dzisiaj poetą? Ostro zaczęłaś. Nie uważam się za poetę, bycie poetą jest bardzo odpowiedzialną rolą. Ja uważam się za autora swoich tekstów - najbezpieczniej będzie ująć to w ten sposób. Sprytnie układam teksty, dobrze dobieram słowa i w dosyć precyzyjny sposób wyrażam to, co myślę. Poezja to jest jednak coś więcej, zawiera drugie, trzecie, czwarte dno i niesie ze sobą poważny ładunek emocjonalny i merytoryczny - ja się tak nie zapędzam. Z tym pisarzem też bym nie przesadzał. Pisuję opowiadania, ale dopiero uczę się tego fachu. Aby móc jak najprecyzyjniej wyrazić to, co chcesz powiedzieć, trzeba się tego nauczyć - to jest właściwie istota pisania. Co znaczy być poetą w tych czasach – nie wiem, ponieważ nim nie jestem, ale wyobrażam sobie, że to jest dość trudna rola. Wokół jest bardzo dużo zgiełku, a żeby skupić się na tekście bardziej zaawansowanym i złożonym, trzeba refleksji i przygotowania duchowo-intelektualnego - a z tym jest dosyć miałko w ostatnich czasach. To nie jest popularne, bo okazuje się nie za bardzo potrzebne. Jakoś trudno mi jednak nazwać Ciebie tekściarzem. Tekściarz - ja w ogóle tego słowa nie lubię. Jest gradujące i nieładnie brzmi po polsku, a ponieważ jestem estetą, to słowo mnie mierzi. Autor - neutralne i pasujące słowo do naszego kontekstu. W Twoich utworach często smutne historie aranżujesz w dość skoczny sposób. Smutek sam w sobie stał się już zbyt banalny? Zauważ, że nasz koncert jest podzielony na różne fazy – jest faza bardziej rozrywkowa i bardziej refleksyjna. Czuję podskórnie, że właśnie tak powinienem prowadzić występy, ponieważ - może to szumnie zabrzmieć - z tego składa się nasze życie. Trzeba się pobawić, ale po tej zabawie znaleźć czas na refleksję - to jest naturalny ciąg zdarzeń i sposób egzystowania. Klasyk jazzowy powiedział: „Trzeba przypieprzyć i odpuścić” - i to się sprawdza we wszystkich sferach życia. Piszę smutne historie, bo takie są uniwersalne - nie piszę o rzeczach, których ludzie nie rozumieją. Być może to, że przybywa nam ludzi na koncertach bierze się nie tylko z atmosfery zabawy, którą tworzymy na scenie. Może ludzie przesłuchawszy płytę rozumieją, że część z tych opowieści ich również dotyczy i znajdują partnera przeżywania trudnych chwil. Chciałbym, aby tak było.

Ilu ludzi przebija się przez tą skorupkę skocznego rocka i dochodzi do sedna? Trudno powiedzieć, ale mam nadzieję, że część jednak tak. Nie chciałabym, aby nasza muzyka zawierała się tylko w rockandrollowej zabawie. To jest fajne, to jest porywające – gitary, światła. Bardzo mi zależy jednak na tym, aby oprócz tego jazgotu znalazła się jakaś myśl.

W jaką najbardziej mylną i krzywdzącą szufladkę ktoś Cię, jako muzyka, kiedykolwiek włożył? Nie ma takiej. Ludzie szufladkują - to jest naturalne, robią to, żeby lepiej zrozumieć świat. Żeby zrozumieć jakieś zjawisko, trzeba je nazwać, a żeby nazwać - trzeba posłużyć się nazwami, które już zostały wymyślone. Mało kto porywa się na wymyślanie nowych nazw, ponieważ boi się otrzeć o śmieszność. Mnie to zupełnie nie interesuje, jak kto rzeczy nazywa – czy my gramy rocka czy coś innego. Nie dajemy sobie narzucić rygoru bycia zespołem - i tutaj następuje jakiś przymiotnik. Albo grasz dobrą muzykę, albo grasz słabą muzykę. Ja chcę grać dobrą muzykę. Obiektywnie nie wiem, czy jest dobra, ale pozwala mi ona się spełniać. Jak kto ją nazwie – to mnie nie interesuje. Co uważałbyś za swoją największą porażkę muzyczną? Co byłoby według Ciebie niewybaczalne? Ja z tą muzyką mam problem, bo mnie bardziej zależy na tekście. Muzyka jest dla mnie pretekstem, aby wyjść na scenę i kontekstem, w którym mogę osadzić to, co mam do powiedzenia. Porażką byłoby dla mnie, gdybym nie umiał tego wykorzystać - gdyby to, co robię, zawierało się tylko w muzyce, w czystej rockowej energii i zabawie. Czułbym się wtedy zawiedziony sobą. Mam nadzieję, że tak nie jest.


Czyli mógłbyś pisać bez muzyki, ale nie mógłbyś grać bez pisania. To jest całe clue. Gdyby mi na koncercie wyłączono mikrofon, albo go zabrano - nie wiem, czy chciałbym wtedy dokończyć występ, czy miałoby to sens. Piosenka składa się z muzyki i z tekstu. Nie chciałbym rezygnować z tej drugiej części, ponieważ dla mnie jest szczególnie ważna. Dużo w Twojej muzyce rockowych brzmień, a śpiewasz m.in. Edwarda Stachurę. Więcej w Twojej twórczości poetów, czy muzyków? Czy to, co komponujesz i piszesz jest zupełnie od tego oderwane i nie czerpiesz z niczyjego dorobku? Nie, nie jest oderwane, to byłby fałsz. Z tym, że ten etap mam już dawno za sobą. Cała sztuka polega na tym, aby nasiąkać, czytać, słuchać, budować siebie, rosnąć, ale po tym następuje pewien egzamin - czy ty jesteś właściwie tym artystą, czy nie jesteś? Musisz wtedy coś z siebie wydać, ale coś swojego. Nasiąknąłeś już wszystkim, co było do nasiąknięcia, ale teraz musisz powiedzieć coś swoim własnym głosem. Jeśli powiesz - masz legitymację, by wychodzić na scenę. Jeżeli nie - zostań w domu, zmień pracę. To jest dosyć radykalna opinia, ale tak uważam.

Twoje teksty kojarzą mi się jednak z postmodernizmem, czyli z założeniami typu: wszystko zostało już powiedziane, można tylko powtarzać. Co ten artysta ma dodać od siebie? Bardzo dobrze Ci się skojarzyło. Tak jest, tak się dzieje zarówno w sferze muzycznej jak i tekstowej. Koło się zamknęło i od dawna zjadamy swój własny ogon. Nie silę się na to, by ułożyć cokolwiek naprawdę nowego. Trochę bardziej wierzę w słowo, niż w nutę – w nutę zupełnie nie wierzę, bo nic nowego nie wymyślę. Stąd też uznałem, że nie odmówię sobie przyjemności odegrania tych nut, które mnie zbudowały: tych Doorsów, tych Zeppelinów, tych Hendrixów - kocham to i chcę to grać. Oczywiście, zrobię to troszkę po swojemu, ale to nie jest nic nowego, to zostało już dawno zrobione. W słowie próbuję mówić swoim głosem - pewnie mi się to nie udaje, ponieważ literatura jest szeroka i prawdopodobnie dałoby się znaleźć kogoś, do kogo jestem podobny. Jednak próbuję, szczerze próbuję mówić własnym głosem. Masz jednak rację, to jest działanie post nowoczesne - cytuję, sklejam, mieszam, ale nie odkrywam. Tak się robi dzisiaj sztukę, to jedyny sposób. Wiesz, co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Czytam o sobie w gazetach, że jestem powiewem świeżości w polskiej muzyce. To mnie bardzo śmieszy. Nie chcę być jednak nieuczciwy wobec Ciebie. Wierzę, że autor, czyli ten przekaźnik i sprawca, poprzez swój charakter, poprzez swoją osobowość - mam nadzieję, że taką mam - tworzy jednak nową wartość, chociaż w jakimś procencie. Gdybym w to nie wierzył, to bym nie tworzył, bo znaczyłoby to, że gram jeden wielki cover.

Czy z perspektywy muzyka, opłaca się dzisiaj być artystą, czy tylko tą muzykę produkować? „Opłaca się” i „artysta” - to nie idzie w parze i w ogóle źle brzmi. Czy opłaca się być popularnym muzykiem – tak, opłaca się, ale łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Dzisiaj masz zdjęcia, podpisy fanów, jutro możesz nie mieć nic. Takich przypadków w historii muzyki było znacznie więcej, niż innych. Nie chcę się wypowiadać za inne środowiska artystyczne, choć mam tam kolegów i wiem, jest tak samo – na pewno, jeżeli się nie opłaca, to warto być artystą. Warto za wszelką cenę. Co jest w tym największą wartością? Dla mnie jest to najpiękniejszy sposób na spędzenie czasu, który pozostał. To jest wypełnienie go jakimś szczątkowym poczuciem sensu - poczuciem, że robisz coś ważnego, co cokolwiek znaczy dla drugiej osoby. Robisz coś, co może w jakimś nieznacznym chociaż stopniu zmienić bieg wydarzeń, zmienić czyjeś myślenie, czyjeś postrzeganie – to jest nie do opisania i nie do powtórzenia w żadnym innym zawodzie. Czyli ta myśl, że w jakimś stopniu zmienisz czyjeś postrzeganie sprawia, że tworzysz? Nie, takim czynnikiem jest chęć zagospodarowania swojego życia tak, żeby nie czuć wszechogarniającej pustki. Wstajesz, piszesz, komponujesz i starasz się udawać, że to ma sens. Później jednak, przy odrobinie szczęścia okazuje się, że sprzedajesz salę na tysiąc dwieście osób i ludzie jeszcze krzyczą, że mało biletów. Wtedy zaczynasz się zastanawiać, co to oznacza? Może to, co robisz jest dla tych ludzi ważne, chociaż dla części? Bo część przyszła dlatego, że byłeś w telewizji, część widziała cię w gazecie kolorowej, chociaż tych nie za wiele było – ale nie za wiele z premedytacją. Myślisz sobie wtedy, że część tych ludzi przyszła naprawdę świadomie i to cię buduje.


Co jest najpiękniejszą rzeczą, jakiej doświadczasz jako twórca? Satysfakcja i poczucie, że miałem rację - miałem rację, że napisałem to i owo. Do sprzedaży tych tysiąca dwustu biletów wiedzie bardzo trudna, pokrętna i wykańczająca droga – ale coś cię jednak ciągnie, by ją przejść. Robisz to, co robisz, ponieważ masz jakiś imperatyw w sobie, który cię prowadzi i mówi: musisz to napisać, musisz zrobić tak, a nie inaczej, z tym musisz gadać a z tym nie gadaj. Jeżeli się poddajesz temu głosowi, nie ustępujesz - to po całym znoju, sprzedajesz te bilety. Myślisz wtedy, że miałeś rację pisząc to słowo, a nie tamto, nie dając się przekonać w tej, czy innej wytwórni. To jest fakt – mnie tam powiedziano, że teksty słabe, kompozycje ze dwie dobre, muzyków mam zmienić, bo starzy, a wziąć młodych zapieprzających muzyków z Warszawy. Odpowiedziałem im: „Nie zmienię ani przecinka w moim tekście, ani nuty w kompozycji, nie zamienię moich przyjaciół. Czytaliście moje teksy? Ja o tych młodych chłopakach piszę krytycznie i to są teksty, które chcę powiedzieć na głos.” Teraz wypełnia mnie satysfakcja – miałem rację. Co po ostatnim albumie? Minęło już kilka lat, a wiem, że bierzecie też udział w innych projektach. Kiedy będzie można usłyszeć coś pełnometrażowego? Pracujemy nad nową płytą, ale jest to bardzo trudne. W zeszłym roku zagraliśmy prawie sto koncertów i właśnie się dowiedziałem, że mamy już bookingi na 2017 rok. Dużo gramy i manager limituje już te koncerty, bo mamy świadomość, że musimy wydać płytę. Chcemy nagrać coś nowego, żeby nie bazować tylko na tej jednej płycie, bo jest w nas o wiele więcej, niż na jedną płytę. Do tego potrzebny jest jednak spokój, refleksja, moment, kiedy możesz usłyszeć siebie wśród zgiełku i uświadomić sobie, co chcesz napisać. Nie wystarczy jeden dzień wolny pośród siedmiu kiedy jesteś w samochodzie. To jest trudne. Oprócz koncertów, oprócz płyty, robię inne rzeczy – takie, które wynikają z sukcesu albumu „Głupi”. Ledwie sprzedaliśmy Złotą Płytę i już prawie mamy Platynową. To jest wspaniałe i dopiero teraz do mnie dociera. Wiąże się to jednak z ogromem obowiązków i fizycznie brakuje nam czasu. Byłoby idealnie, gdyby zrezygnować z grania na miesiąc. Płyta powinna jednak wyjść jesienią.


Będzie to kontynuacja poprzedniego albumu, czy coś zupełnie nowego? Pośrodku. Oczywiście, troszkę będzie to kontynuacja, bo Organek jest Organkiem, chłopaki są chłopakami, ale ja bym chciał, żeby to było coś nowego. Nie chcę powielać schematu i nagrywać drugiej takiej samej płyty – chcę, aby ten zespół się rozwijał. Chcę poszerzyć granice stylistyczne i uwolnić się, wraz z zespołem, wewnętrznie i kreacyjnie, abyśmy mogli robić naprawdę to, co uważamy. „Przecież jesteście zespołem rockowym, to nie wolno!” Gówno nie wolno – wolno, a nawet trzeba. Zmiany są pożądane - ja chcę iść dalej i chcę, żeby ta płyta była troszkę inna. Mam nadzieję, że taka będzie.


Wywiad przeprowadzony dla miastoNS.pl

źródło: [LINK]




FOLLOW ME:

bottom of page